piątek, 13 lutego 2015

Wehikuł czasu

Siedzę, gapię się w otwarte okno nowego posta i nie wiem. Albo zajmuję się różnymi rzeczami i zastanawiam się o czym mogę napisać.

I do smutnych wniosków dochodzę - moja codzienność jest nudna! Do pracy od wielu miesięcy nie chodzę, w TV oglądam same głupoty typu Rozmowy w toku, Szpital i inne Ukryte prawdy, o swoim życiu prywatnym pisać nie chcę, bo to nie bardzo w moim stylu mimo, że na atrakcje w tej sferze nie narzekam, a moje koty nic zabawnego ostatnio nie robią.

I pozostaje mi obecnie być monotematyczną, bo najwięcej dzieje się w tym obszarze macierzyństwa :-D

Więc mogę bez końca pisać o moich wnioskach, zielonych kupkach, nowych minach, poszerzającej się gamie dźwięków wydawanych przez Laurę, budynków kompletnie nie dostosowanych do wózków, większej liczby schodów bez podjazdów, niż tych z nimi, i tak dalej, i tak dalej...

A ja nie chcę tylko o tym :-)

Doszłam do jeszcze jednego wniosku. Można być człowiekiem czynu, który nie umie na miejscu usiedzieć 5ciu sekund. Ciągle szukać sobie zajęć, potrzebować dynamiki w życiu, być dzięki temu świetnie zorganizowanym, bo gdy czasu jest tak mało, to nim trzeba mądrze dysponować. Ale kiedy mijają kolejne tygodnie bez konieczności wstania rano, zwykle o tej samej porze, bez narzuconego harmonogramu, to okazuje się, że coraz częściej odkładam sprawy na "jutro". Bo w końcu "jutro" to przecież najdłuższy dzień, prawda? :-)

I jestem kompletnie niezorganizowana przez to moje niekończące się jutro.

A przecież szkoda czasu. Jest go mało, życie jest krótkie, a ten czas pędzi, jak szalony. I zawsze miałam tego świadomość, ale teraz, przy dziecku, to przez ten fakt codziennie czuję, jakbym dostawała obuchem w łeb.

Także czas się ogarnąć!

I postanowiłam zacząć od diety. Nasza dieta to katastrofa. I chociaż jemy całkiem dobrze i całkiem zdrowo, to jednak kompletnie nieregularnie i mało w naszej diecie surowizny. Mój Koti narzeka, że mu się brzuch powiększa, a ja z kolei niknę w oczach, bo karmię Dzidziola i ciągle spadają mi kilogramy.

I tak sobie pomyślałam, że jak nam wyreguluję dietę, to i Panu brzuszek zniknie i Pani może pośladków nabierze, a i Dzidziol może nie będzie ciągnąć co chwilę, a wystarczy jej na dłużej :-)

Kolejny krok do zadbania o ciało, to basen. Ale z tym jeszcze chwila. Niech mała podrośnie odrobinę.

niedziela, 8 lutego 2015

Nieco prywatnie - koniec "miesiąca miodowego"

Dzidziol skończył dziś 4 tygodnie.

Czas leci nieubłaganie. Aż trudno się zorientować kiedy mijają kolejne dni.

Wraz z ukończeniem przez mojego, wciąż nowego, małego człowieka rzeczonych 4 tygodni, dobiegł końca pobyt jej Babci...

I refleksja się taka pojawiła, że czas pędzi, jak opętany, ale też takie 2 tygodnie to absolutnie wystarczająco, by przywyknąć do obecności, oswoić się z nią, znaleźć wspólny złoty środek, ba!, mieć problem z powrotem do codzienności, która de facto związana ze stałą obecnością tej osoby bynajmniej nie jest...

I tak mi smutno na sercu dziś.

I radośnie jednocześnie. Boo, w końcu te 4 tygodnie, nie?

Co się w moim życiu zmieniło?
Ciężko powiedzieć. Niezmiennie nie sfiksowałam na punkcie macierzyństwa. Nie jestem i chyba się nie zapowiada, że będę "matką kwoką". Śpię lepiej, niż spałam w ciąży. Fizycznie, swoją drogą, też czuję się lepiej, bo chociaż moja ciąża była książkowa, to jednak pod koniec organizm jest naprawdę mocno obciążony. Fakt - ostatnio przestałam dostrzegać przerwy między karmieniami, ale z tego nieograniczonego apetytu mojego dziecka, to tylko się cieszyć. Zmiana pampersòw, nawet w nocy, nie jest już dla mnie uciążliwa.

Jedyną, istotną i odczuwalną dla mnie zmianą jest ilość prania, które nagle muszę robić przynajmniej co drugi dzień 😲 i tak, jak byłam dotąd miłośniczką robienia prania, tak chyba miłość do tej czynności powoli mi przechodzi 😜

No i naturalnie, przez ten okres niemal miesiąca, pojawiło się wiele obserwacji i, co za tym idzie, wniosków.

1. Głównym czynnikiem determinującym "depresję", a przynajmniej smutek poporodowy, jest brak brzucha, ruchów dziecka, nieznośnego ucisku pod mostkiem, koszmarnej zgagi, latania co 10 min do toalety, niemożności spania w więcej, niż jednej pozycji albo spania W OGÓLE (!), konieczność wygrzebania ubrań SPRZED (choć sam widok własnego ciała, które wraca do formy w tempie geometrycznym jest cudny :-P) i kilka innych konieczności i niemożności, które po porodzie znikają/pojawiają się z dnia na dzień.

2. Noworodek zmienia się w oczach! I to wcale nie w przenośni, a dosłownie. Laura ma DOPIERO 4 tygodnie. I są to AŻ 4 tygodnie. Dziś i 11.01.2015 to jakaś kosmiczna, niezbadana i nie do ogarnięcia przepaść.
Tyje i rośnie, nic zaskakującego. Ale w jakim tempie (?!) 😲 wczoraj była pomarszczonym, małym stworzeniem, które nie trzyma własnych gałek ocznych, nie widzi dalej, niż na odległość własnej rączki, a głowa lata w dowolnych kierunkach, jakby nie miała wiele wspólnego z resztą ciała, a dziś? A dziś uśmiecha się na widok znanych sobie osób, strzela fochy, ma kaprysy, potrafi skupić wzrok (na kilka sekund, ale zawsze 😉) na danym punkcie lub obiekcie, jak jej się na lewym boku nie podoba, to i z położeniem się na plecy daje radę, wydawane dźwięki, to więcej niż "aaa" (bo moje dziecko nie kwili, tylko na mamę wrzeszczy, jak ma jakąś potrzebę lub niedogodność ☺),  a głowa już nie majta się na każdą stronę, jak u zabawkowego pieska na tylnej szybie Łady.
Szok! Szok, szok, szok w jakim tempie i W JAKIEJ SKALI te wszystkie zmiany się dzieją. A to dopiero początek przecież.

3. Dziecko, czyli taki mały człowiek, Dzidziol taki, to naprawdę niesamowite zjawisko w naturze. Masz tu sobie kijankę (plemnik) i komórkę jakąś, co się z tą kijanką kuma, robi się z tego jakiś pęcherzyk, a później nagle przychodzi taki jeden ułamek sekundy i w tym pęcherzyku zaczyna bić serducho. I to serducho później już tak sobie bije. I dziś to serducho słyszę i czuję, i widzę małe, ludzkie oczy i słyszę oddech małego człowieka i dotykam małych, ludzkich kończyn, które jeszcze przed chwilą dawały mi ostro popalić po wątrobie i pęcherzu 😊

I choć podtrzymuję, że "matką polką" nie będę nigdy, a na "matkę kwokę"  się nie zapowiada, to jednak dziecko jest zjawiskiem fantastycznym i perspektywę, a szczególnie od tej strony empatycznej, naprawdę zmienia :-)

środa, 4 lutego 2015

Wolna wola pod warunkiem, że ich...

(21.12.2014)

"Kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamień..." To mi dziś chodzi po głowie... 

Oczywiście ze względu na stan tzw "błogosławiony" i mnie bezpośrednio zaczęły dotyczyć pewne kwestie z tym związane, jak m.in. sposób porodu.

Jestem pełna złości, nie!, jestem pełna wściekłości na tych (bo nie tylko na kobiety), którzy egoistycznie i wyłącznie przez pryzmat własnych wyobrażeń i widzi mi się dają sobie prawo do oceniania kobiety, która akurat zdecydowała odejść od kanonu męczennictwa, nie zgadza się z wolą natury i chce rodzić przez cc (z różnych powodów). 

Czy WY, ci prawi, kierujący się "PRZEDE WSZYSTKIM DOBREM DZIECKA", będący tacy pro-prawa natury, chrześcijanie "wierzący nie praktykujący" choć przez chwilę zastanowiliscie się co czuje kobieta, która decyduje się na cesarkę? Zadaliscie sobie pytanie "co nią kieruje?", "skąd ta decyzja?", zasiegneliscie wiedzy nt porównania i RZECZYWISTYCH i REALNYCH zagrożeń dla dziecka, które rzekomo niesie takie rozwiązanie? Zastanowiliscie się przez pół minuty co będzie przeżywała później taka matka zmuszona do porodu siłami natury i jak to się później odbije na dziecku? Przeszło wam przez te przepełnione hipokryzją i egoizmem umysły co czuje kobieta, którą tacy jak wy napietnuja i oceniają, jakby robiła coś złego? 

No nie. Bo jedynie potraficie oceniać, oskarżać, krytykować i wytykać... I co najciekawsze, wiele w tej kwestii do powiedzenia mają PANOWIE, bo to przecież "nasza wspólna sprawa"... 

Miałam potrzebę się wyzłościć, bo mi się już żółć na to zbiera, gdy słyszę "mądrości" od "profesorów medycyny", jak to ja zamierzam swoje dziecko skrzywdzić i jak spotykam się z krytyką i ocenianiem, jak to ja DOBRA DZIECKA POD UWAGĘ NIE BIORĘ! 

A co z moim dobrem? Ja to dam radę, nie? 😕

Under the dome!

Pierwsze zakupy. Galeria Blue City.

Samochód zaparkowałam na poziomie "Słońca" 🌞, czyli najwyższym, z różnych powodów. M.in. tam byłoby go najłatwiej znaleźć 🙊 😜

Poziom "Słońca" jest poziomem +4 

W windzie taki komunikat: "łącznik parkingu z galerią znajduje się na poziomie +2".

Pakujemy się więc z Babcią mojego małego człowieka i z nim samym 👶 do windy i zmierzamy do wnętrza galerii.

Z reguły zwracam uwagę przy jakim sklepie wchodzę do środka, żeby łatwiej było mi wyjść. Uznałam jednak tym razem, że skoro "łącznik" tylko na +2, to nie ma potrzeby. Poza tym, zaaferowana nowym doświadczeniem i takie tam 😊

Po zakupach szybka kawa na poziomie oznaczonym 2 w galerii i do wyjścia.

Ale coś nam nie tak było, bo żadne z wyjść nie przypominało tego, którym weszłyśmy.
Zaczęłyśmy więc sprawdzać po kolei.

Zwiedziłyśmy najdziwniejsze zakamarki klatek schodowych, tuneli i labiryntów, ale wyjścia, jak nie widać, tak nie widać.

Więc, DO WINDY i szukamy od dołu.

W windzie, jak nic, poziom 2 to ten, gdzie byłyśmy na kawie i gdzie wyjścia nie znalazłyśmy!

Po niemal 30 minutach poszukiwania właściwego wyjścia okazało się, że w windach parkingowych poziom +2 jest łącznikiem, ale już w galerii ten sam poziom jest oznaczony w windzie +1!!! (sic!)

Udało się! Mamy windę, która jedzie wyżej! Wsiadamy!

Winda rusza, jedzie w górę, nagle turbulencje i w dół 😰😲 znowu w górę, turbulencje i w dół! I w górę i jesteśmy na poziomie +3 (najwyższy do wyboru we wspomnianej windzie). Wysiadamy przerażone, ja komunikuję, że do tej windy więcej nie wsiądę!

Ale poziom "Słońca" jest na +4, a winda nas wysadziła na +3. Druga nie działa, a jakoś musimy się jeszcze jedno piętro wyżej dostać. 
OK, zatem schody. W poszukiwaniu klatki schodowej otwieramy drzwi i oto, naszym oczom ukazał się parking na poziomie "Słońca" i nasz samochód grzecznie i wiernie czekający na nasz powrót... 👏

Ufff szczęśliwie do niego W KOŃCU dotarły! 😂😆🙆

wtorek, 3 lutego 2015

Pierwsze wyjście

Dziecko po balkonowaniu zabrane zostało na pierwszy spacer (nie dziś, a w pn) - do przychodni na ważenie.

Jako, że pod przychodnią brak podjazdu dla wózka, to skorzystać przyszło z windy. Obaw miałam wiele, bo nowoczesna to ta winda może była, jak ją wymyślali ☺ ale postanowiłam skorzystać. 

Babcia malca zeszła po schodach, a ja z wózkiem do kabiny. Zatrzaskuje się drzwiczki magnetycznie, trzyma guzik do jazdy w odpowiednim kierunku do momentu, aż się winda zatrzyma. No i moja się zatrzymała. Prawie na samym dole 😉 jednak nie dojechała do końca, więc i magnetyzm się nie otworzył. I tak oto podczas pierwszego spaceru i pierwszej wizyty w przychodni, utknęłyśmy z Lauretką w windzie 😊 Babcia próbowała pomóc, ale otwarcie ani rusz. A ponieważ winda się zacięła, to i na górę wrócić się nie dało. Panie z przychodni rozłożyły ręce 😰

Na ratunek przybył nam przechodzień. Miły pan pobiegł do budynku obok po administratora czy innego majstra- złotą rączkę i tak oto zostałyśmy uratowane 😎😆😁

Bezglutenowo?


Jakiś czas temu, na ekranach TV podczas emisji bloków reklamowych pojawił się spot płatków Corn Flakes.

Będąc w kuchni słyszę:

"Paula widziałaś? Zrobili bezglutenowe płatki Corn Flakes! Będziesz mogła je jeść!"

Z żalem musiałam odpowiedzieć, że płatki te zawsze były bezglutenowe. Nestle robi różne rodzaje, ale tylko na tych jednych nie było w składzie alergenów, które mogą zawierać gluten.

I czy to jest fair?

Z jednej strony można pomyśleć "no! W końcu wychodzi słońce w naszym Ciemnogrodzie! I w końcu może zacznie rozwijać się świadomość czemu służy dieta bezglutenowa i jakie są powody jej stosowania".

Prawda jest niestety inna (przynajmniej z mojego punktu widzenia). Nestle sprytnie wykorzystało modę na dietę bezglutenową i z problemem, jakim jest nietolerancja tego białka nie ma to nic wspólnego.

Do płatków o niezmienionym składzie, dodali po prostu "katchy" opakowanie. Te konkretne płatki zapewne sprzedawały się najsłabiej. Są w końcu bez smaku i nic się w nich od lat nie zmieniło. Więc zakładam, że dział marketingu dostał zadanie - zwiększyć sprzedaż.

I tak oto wymyślili, że podkreślą "atut" produktu wykorzystując to, co mają pod ręką - obecny trend. A trend jest, jak wiemy, na wszystko, co "bio". A, że bezglutenowe kojarzy się z "bio", dodali napis na opakowaniu "BEZGLUTENOWE" i wykupili trochę czasu antenowego, by pokazać swoje "genialne" posunięcie.

I fakt, kreatywni i sprytni są. Mieli pod ręką i po to sięgnęli. Ale jakie to smutne dla nas, tych bezglutenowców, którzy niezmiennie muszą borykać się ze skrajną ignorancją, niewiedzą, dostępnością (wątpliwą) produktów i wywindowanymi cenami...