niedziela, 8 lutego 2015

Nieco prywatnie - koniec "miesiąca miodowego"

Dzidziol skończył dziś 4 tygodnie.

Czas leci nieubłaganie. Aż trudno się zorientować kiedy mijają kolejne dni.

Wraz z ukończeniem przez mojego, wciąż nowego, małego człowieka rzeczonych 4 tygodni, dobiegł końca pobyt jej Babci...

I refleksja się taka pojawiła, że czas pędzi, jak opętany, ale też takie 2 tygodnie to absolutnie wystarczająco, by przywyknąć do obecności, oswoić się z nią, znaleźć wspólny złoty środek, ba!, mieć problem z powrotem do codzienności, która de facto związana ze stałą obecnością tej osoby bynajmniej nie jest...

I tak mi smutno na sercu dziś.

I radośnie jednocześnie. Boo, w końcu te 4 tygodnie, nie?

Co się w moim życiu zmieniło?
Ciężko powiedzieć. Niezmiennie nie sfiksowałam na punkcie macierzyństwa. Nie jestem i chyba się nie zapowiada, że będę "matką kwoką". Śpię lepiej, niż spałam w ciąży. Fizycznie, swoją drogą, też czuję się lepiej, bo chociaż moja ciąża była książkowa, to jednak pod koniec organizm jest naprawdę mocno obciążony. Fakt - ostatnio przestałam dostrzegać przerwy między karmieniami, ale z tego nieograniczonego apetytu mojego dziecka, to tylko się cieszyć. Zmiana pampersòw, nawet w nocy, nie jest już dla mnie uciążliwa.

Jedyną, istotną i odczuwalną dla mnie zmianą jest ilość prania, które nagle muszę robić przynajmniej co drugi dzień 😲 i tak, jak byłam dotąd miłośniczką robienia prania, tak chyba miłość do tej czynności powoli mi przechodzi 😜

No i naturalnie, przez ten okres niemal miesiąca, pojawiło się wiele obserwacji i, co za tym idzie, wniosków.

1. Głównym czynnikiem determinującym "depresję", a przynajmniej smutek poporodowy, jest brak brzucha, ruchów dziecka, nieznośnego ucisku pod mostkiem, koszmarnej zgagi, latania co 10 min do toalety, niemożności spania w więcej, niż jednej pozycji albo spania W OGÓLE (!), konieczność wygrzebania ubrań SPRZED (choć sam widok własnego ciała, które wraca do formy w tempie geometrycznym jest cudny :-P) i kilka innych konieczności i niemożności, które po porodzie znikają/pojawiają się z dnia na dzień.

2. Noworodek zmienia się w oczach! I to wcale nie w przenośni, a dosłownie. Laura ma DOPIERO 4 tygodnie. I są to AŻ 4 tygodnie. Dziś i 11.01.2015 to jakaś kosmiczna, niezbadana i nie do ogarnięcia przepaść.
Tyje i rośnie, nic zaskakującego. Ale w jakim tempie (?!) 😲 wczoraj była pomarszczonym, małym stworzeniem, które nie trzyma własnych gałek ocznych, nie widzi dalej, niż na odległość własnej rączki, a głowa lata w dowolnych kierunkach, jakby nie miała wiele wspólnego z resztą ciała, a dziś? A dziś uśmiecha się na widok znanych sobie osób, strzela fochy, ma kaprysy, potrafi skupić wzrok (na kilka sekund, ale zawsze 😉) na danym punkcie lub obiekcie, jak jej się na lewym boku nie podoba, to i z położeniem się na plecy daje radę, wydawane dźwięki, to więcej niż "aaa" (bo moje dziecko nie kwili, tylko na mamę wrzeszczy, jak ma jakąś potrzebę lub niedogodność ☺),  a głowa już nie majta się na każdą stronę, jak u zabawkowego pieska na tylnej szybie Łady.
Szok! Szok, szok, szok w jakim tempie i W JAKIEJ SKALI te wszystkie zmiany się dzieją. A to dopiero początek przecież.

3. Dziecko, czyli taki mały człowiek, Dzidziol taki, to naprawdę niesamowite zjawisko w naturze. Masz tu sobie kijankę (plemnik) i komórkę jakąś, co się z tą kijanką kuma, robi się z tego jakiś pęcherzyk, a później nagle przychodzi taki jeden ułamek sekundy i w tym pęcherzyku zaczyna bić serducho. I to serducho później już tak sobie bije. I dziś to serducho słyszę i czuję, i widzę małe, ludzkie oczy i słyszę oddech małego człowieka i dotykam małych, ludzkich kończyn, które jeszcze przed chwilą dawały mi ostro popalić po wątrobie i pęcherzu 😊

I choć podtrzymuję, że "matką polką" nie będę nigdy, a na "matkę kwokę"  się nie zapowiada, to jednak dziecko jest zjawiskiem fantastycznym i perspektywę, a szczególnie od tej strony empatycznej, naprawdę zmienia :-)